niedziela, 26 lutego 2017

La La Land ~ Niby kolejny schematczny muscial, ale czy na pewno?

Choć wiedziałam, że za La La Land odpowiada Damien Chazelle, twórca rewelacyjnego filmu Whiplash, do kina nie szłam z żadnymi wygórowanymi oczekiwaniami. Wszędzie, co prawda, słyszałam głosy zachwytu, ale chciałam po prostu dobrze się bawić, trochę wzruszyć i zrelaksować. Czy się udało?

„La La Land” ma już siedem Złotych Globów, co jest wynikiem rekordowym. Jeżeli streścić by tutaj opis filmu wyszło by zbyt banalnie. Ona - dziewczyna, która marzy dzięki swojej ciotce o zostaniu sławną aktorką, on - facet, który jest z krwi i kości jezzowcem, który nie może przeżyć, że jego ukochany gatunek muzyki wymiera, a słuchają go tylko podstarzali ludzie, którzy nie mają co robić. Postanawia założyć własną jazzową knajpę. Oboje pragną być nie tyle beneficjentami hollywoodzkiego splendoru, ile artystami przez duże A, które to marzenie popycha ich ku sobie.
Początek,napisy i ogólny wygląd filmu kojarzyły mi się z jakimś musicalem z lat 80. Plakaty w pokoju Mii, płyty winylowe u Seba, neony na ulicach i wyraziste kolory. Chazelle znajduje jednak sposób na to, by widza nie zemdliło, a obraz okazał się czymś więcej niż pastiszem i sumą rozległych inspiracji. Po tym wszystkim zaczyna się nieco uspokajać. Kolory filmu zmieniają się z neonów i jaskrawych odcieni. Blakną tworząc odcienie błękitu, fioletu, a neony zmieniają się w pastele. Muzyka z zabawnej, roztańczonej i skocznej przemienia się w melancholijne ballady pokroju osławionego już "City of Stars", a cukierkowe życie głównych bohaterów i ich wspaniała miłość od pierwszego wejrzenia zmienia się tworząc bardziej realistyczną rzeczywistość.


Mnie osobiście jeżeli chodzi o wizualne aspekty film urzekł. Śliczne widoki, kolory, cudowne sukienki głównej bohaterki, a do tego śliczne ballady wpadające w uchu. Jeżeli chodzi o historię mamy tutaj typową historię miłosną przedstawioną w bardzo uroczy i trochę inny sposób z jakże realistyczną i na początku w ogóle nie przewidywalną końcówką, która mimo, że fajnie by było jak by była inna to jednak cieszę się, że reżyser do końca nie pociągnął tej schematycznej wizji.
La La Land” jest gwarancją świetnej dwugodzinnej rozrywki. To kapitalnie zagrany przez duet Stone-Gosling, brawurowo opowiedziany melodramat ze świetną ścieżką dźwiękową przypominającą dlaczego miłośnicy prawdziwego jazzu tak uwielbiają jego przełomowy „Whiplash”.
Ocena: 4/5










czwartek, 2 lutego 2017

[ PREMIEROWO] Księga snów ~ Nina George




Hej kochani!
Zazwyczaj jak zaczynam pisać recenzję to siadam, włączam telefon, to białe puste pole na którym piszę właśnie w tym momencie i to jest niesamowite uczucie. Możliwość zapisania swoimi słowami całej pustej strony. Bardzo odprężające. Jednak teraz, mimo, że zrobiłam tak samo to jednak mam pewne obawy. A mianowicie boję się, że recenzja ta nie spodoba się komuś przez co nie przeczyta tej książki. Mam nadzieję, że tak się jednak nie stanie. 


,, Trzeba przestać myśleć (...) Nie myśl, idź za obrazem, który w sobie widzisz i powoli odtwórz go swoim głosem. Nie szukaj słów, żeby oddać swój ból i smutek... Znajdź miejsce i wyśpiewaj je." 

Od tej książki nie spodziewałam się zbyt wiele. Nie wiem sama dlaczego. Okładka piękna, tytuł też intrygujący ale jakoś miałam wrażenie, że opowieść ta nie spodoba mi się. Jakie było moje zdziwienie, gdy zaczęłam czytać tą cudowną opowieść o życiu, śmierci, i życiu między tymi dwoma różnymi a jakże podobnymi płaszczyznami.


,, Nagle wiem, czego człowiek żałuje najbardziej w ostatnich sekundach życia, kiedy nie da się już nadrobić zaległości. 
Widzę to i wydaje mi się to tak logiczne. 
Jak głupi jest człowiek. Ciągle zapomina o tym, co najistotniejsze. Podąża od śmierci do śmierci, od życia do życia. Ja też o tym zapomniałem."(str. 78)

Henri Skinner to były reporter wojenny, który z obawy przed rodzinnymi zobowiązaniami nigdy nie poznał własnego dziecka. Z tego samego powodu nie wyznał też miłości kobiecie, którą kochał. W dniu, w którym miał coś w swoim życiu zmienić zdarzył się wypadek. Henri, ratując tonącą dziewczynkę sam uległ wypadkowi, w wyniku którego zapadł w śpiączkę i nigdy nie dotarł do miejsca docelowego - szkoły Sama, swojego trzynastoletniego syna, który od dawna marzył by poznać ojca. Od tego momentu śledzimy losy Henriego, który dryfuje między życiem a śmiercią przeżywając swoje życie na mnóstwo różnych sposobów, ludzi, którzy nad nim czuwają na oddziale intensywnej terapii.


,, (...) Dopiero kiedy go poznałam, uświadomiłam sobie, jak bardzo samotny może być człowiek: nie ma przy nim nikogo, kto by go znał od urodzenia i kochał tylko dlatego, że istnieje. Taki człowiek odcina się od świata." ( str. 114)


Cała akcja jest podzielona na trzy etapy. Z jednej strony życie wokół Henriego toczy się swoim rytmem, czego on sam nie widzi. Przy jego łóżku wiernie czuwa Samuel, mający wieczną nadzieję na spotkanie z ojcem, którego tak właściwie na dobrą sprawę nie zna, oraz Eddie, jego była partnerka, którą Skinner upoważnił do podejmowania wszelkich decyzji o jego stanie zdrowia. Drugą płaszczyzną są retrospekcje, dzięki którym możemy lepiej poznać bohaterów i ich różne życia z milionem popełnionych błędów i milionem przeżytych cudownych chwil. Ostatnią już płaszczyzną jest wędrówka Henriego po wodach i jego bezcelowe dryfowanie między życiem a śmiercią. 
Cała powieść również opowiedziana jest z perspektywy trzech osób: Henriego, Sama i Eddie. Na początku nie byłam co do tego przekonana ale teraz uważam, że to był świetnie zagrany zabieg autorki.


,, To, co płynne, jest ostateczną rzeczywistością - mówi Henri (...) To, co udało nam się ustalić, ma o wiele mniejszą powierzchnię niż to, pozostaje nieznane. 
Inaczej mówiąc. Widzimy świat, ale go nie znamy. Rzeczywistość nas przerasta." (str. 115)

Jeżeli chodzi o moje odczucia co do tej pozycji to jestem przeszczęśliwa, że miałam możliwość przeczytania tej książki i jednak się zdecydowałam. Dlaczego? Ponieważ jest to pięknie i melanholijnie opisana historia o odwiecznych pytaniach każdego człowieka: Czy gdy będę umierać to będę czuć się spełniona? , Jeżeli nie to co muszę zrobić by tak się czuć? Czy istnieje jakaś przestrzeń między życiem a śmiercią w której nasza dusza dryfuje po beztroskich wodach szukając wyjścia? 

"Księga snów" Niny George to boleśnie realna opowieść o zwykłych ludziach takich jak my opowiedziana nie przesadnie wymyślnym językiem, który idealnie wpasowuje się w całą historię.  Skłania do refleksji nad słusznością raz podjętych decyzji.  Przepełniona jest emocjami. Przez całą książkę łzy cisnęły mi się do oczu i to nie dlatego, że książka jest smutna, tylko dlatego, że czytając ją miałam wrażenie, że czytam coś tak boleśnie realnego, ale tak odległego, że to aż rani. Sama myśl o tym, że taki jest bieg rzeczy, że dużo ludzi pewnie w tym momencie w którym ja o tym czytam walczy o życie, albo również tak samo jak Henri leży gdzieś tam na oddziale intensywnej terapii. I być może oni też dryfują wspominając swoje dotychczasowe decyzje, które podjeli, albo śnią o życiu, którego nie doświadczyli, ponieważ coś nie poszło po swojej myśli. Ale tak już jest. Czas jest jedyną "rzeczą" której nie możemy cofnąć i to jest strasznie dołujące.

Jeżeli będziecie widzieli gdzieś tą książkę, to zwróćcie na nią uwagę. Naprawdę. Warto poznać tą historię. 

Za możliwość przeczytania tej historii dziękuje Wydawnictwu 

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka